REKLAMA
Czemu kierowcy boją się samochodów elektrycznych? Głównie z uwagi na baterie. Obawiają się ich trwałości, ograniczonej pojemności i czasu ładowania. Choć problemy te bez wątpienia są realne, z biegiem rozwoju technologicznego zaczynają tracić na znaczeniu. I tak dziś akumulatory pozwalają na pokonanie kilkusetkilometrowego dystansu, można je naładować już w 20 minut, a do tego potwierdziły swoją trwałość. Czy jest zatem czego się bać?
Serwis USnews.com postanowił sprawdzić, czemu kierowcy niechętnie patrzą w stronę samochodów elektrycznych. Na 11 wymienianych powodów, aż 5 dotyczy baterii i ładowania. Zmotoryzowani najczęściej powołują się m.in. na ograniczoną trwałość akumulatorów, niewielki zasięg samochodów oraz długi czas uzupełniania zapasów energii elektrycznej. Tak, te przeszkody rzeczywiście istnieją. Zasadnicze pytanie jednak brzmi: czy powodują one, że zakup e-pojazdu traci sens?
200 kilometrów: to dużo czy mało? Zależy!
Żeby uzyskać odpowiedź na to pytanie, trzeba przeanalizować każdy z czynników. W pierwszej kolejności zastanówmy się nad czasem ładowania i zasięgiem. Zarówno w pierwszym, jak i drugim przypadku podczas eksploatacji miejskiej ograniczenia nie mają dużego znaczenia. W końcu każdemu do codziennych wojaży po centrum wystarczy zasięg przekraczający 200 kilometrów oferowany przez większość obecnie spotykanych elektryków po nocnym ładowaniu w domu. Nawet jeżeli okaże się on zbyt mały, samochód zawsze można podładować za pomocą miejskiej ładowarki w czasie pracy, czy w trakcie spotkania. Trochę inna sytuacja ma miejsce, gdy kierowca wyjedzie poza miasto.
Opuszczenie miasta elektrykiem to oczywiście nie jest problem nie do pokonania. Po pierwsze, także w Polsce dostępne są już szybkie ładowarki. Te, w przypadku wersji 50 kW, ładują baterię do 80% w zależności od jej pojemności i obsługiwanych standardów ładowania, już nawet w 20 minut. Po tym czasie można kontynuować podróż. W całej Polsce znajduje się ponad 250 punktów ładowania. Po drugie, zawsze istnieje możliwość zakupu pojazdu dysponującego większym zasięgiem. Dla przykładu Tesla Model S P100D w cyklu mieszanym pokonuje przeszło 600 kilometrów. Jej wadą jest jednak cena oscylująca w granicy 400 tysięcy złotych.
Na szczęście technologia nie ma zamiaru się zatrzymać w tym punkcie i rozwija się dalej. W efekcie inżynierowie już dziś mają serię pomysłów na budowę pojemnych akumulatorów oraz są w stanie stworzyć ładowarkę, która potrzebuje zaledwie kilku minut na uzupełnienie zapasów energii w e-pojeździe. Na wdrożenie tych pomysłów konieczny jest jednak czas. Tym samym przeszkody zasięgu i ograniczonej sieci punktów ładujących z biegiem lat będą coraz mniej aktualne.
Najbardziej znaczące ograniczenie samochodów elektrycznych dotyczy trwałości i cen baterii. Magazyny energii są podzespołem eksploatacyjnym. Nie tylko każde ładowanie skraca czas ich życia. Bardzo ważny dla ich wytrzymałości jest też sposób ładowania. Im szybciej uzupełniane są zapasy prądu, tym bardziej zmniejsza się ilość możliwych do uzyskania cykli pracy. Ile kosztują nowe baterie? W przypadku pierwszej generacji Leafa wymiana w ASO wraz z robocizną uszczupli portfel kierowcy mniej więcej o 27 - 28 tysięcy złotych.
20% w… 5 lat. To optymistyczny wskaźnik
Zanim jednak potencjalni nabywcy z okrzykiem przerażenia uciekną od elektryków, powinni poszukać odpowiedzi na dwa pytania. Po pierwsze, ile przeciętnie wytrzymuje akumulator? Po drugie, czy są dostępne alternatywne metody naprawy? Jeżeli chodzi o pierwsze pytanie, Nissan podaje, że model Leaf pierwszej generacji powinien stracić jakieś 20% pojemności akumulatora po pokonaniu mniej więcej 100 tysięcy kilometrów. Rzeczywiste pomiary wykonywane przez użytkowników tych pojazdów pokazują, że utrata pojemności jest większa, ale nadal nie zatrważająca i wynosi ok. 3% na każde 10 tysięcy kilometrów. W Tesli Model S, zdaniem producenta, wskaźnik zużycia jest jeszcze niższy. Amerykanie twierdzą bowiem, że po przebiegu na poziomie 80 tysięcy kilometrów pojemność ogniw zmaleje jedynie o 5%.
Blisko 30 tysięcy złotych za nowy akumulator to kwota, która w przypadku napędu konwencjonalnego wystarczy nie tyle na gruntowny remont silnika spalinowego, co na wymianę jednostki na fabrycznie nową! Wysoką kwotę wymiany baterii można jednak starać się obniżyć. I da się to zrobić, pod warunkiem, że kierowca w porę zareaguje na spadającą pojemność akumulatora. Polski oddział Nissana oferuje możliwość regeneracji baterii Leafa. Naprawa (wymiana) jednego ogniwa kosztuje ok. 1800 złotych. W akumulatorze samochodu Nissan Leaf takich ogniw jest co prawda aż 48, ale większość napraw polega na wymianie jedynie pojedynczych sztuk. Do kwoty naprawy trzeba doliczyć jeszcze blisko 2,5 tysiąca złotych za robociznę, związaną z rozbiórką pakietu i demontażem/montażem baterii w pojeździe.
Technologia elektrycznego zasilania samochodów z całą pewnością nie jest idealna. Warto jednak pamiętać o tym, że na początku swoich dziejów dalekie od ideału były też silniki spalinowe. Dopiero stopniowy rozwój technologiczny pozwolił im na rozwinięcie możliwości. O ile jednak silniki spalinowe miały na to całe dekady, o tyle elektryki z uwagi na walkę o czystość powietrza muszą skrócić ten czas do absolutnego minimum. I na to zdecydowanie liczymy.
Nim jednak firmy zaangażowały się na dobre w tworzenie pojemnych baterii, pojawiały się również inne pomysły na to, jak zaopatrywać pojazd w energię.
źródło: artykuł sponsorowany