stopa1234 napisał(a):Kiedyś napisałem artykuł o kobietach za kółkiem.
"W polskiej mentalności utarło się bardzo pejoratywne myślenie o kobietach za kierownicą.
Często słyszymy: „baba za kierownicą”, „kto jej dał prawko”.
To straszne i już od wielu lat nie mogę się z tym zgodzić.
Spróbujmy zniszczyć ten stereotyp.
Kobiety nie są gorszymi kierowcami od mężczyzn.
[...]
Zachęcam Was do dyskusji.
Jeździcie samochodem i uważacie, że robicie to dobrze? Odezwijcie się.
Panowie!
Znacie kobietę, która świetne prowadzi?
Napiszcie nam o niej, na pewno będzie jej miło i tylko ją to bardziej zmotywuje.
Szerokości!"
Bardzo chętnie przyłączam się do dyskusji i podobnie jak stopa1234 liczę na to, że ta dyskusja się rozwinie. Ja też mam zamiar troche powalczyć ze stereotypami, że kobieta kierujaca samochodem to „baba za kółkiem”, po której nie można się spodziewać niczego dobrego i na którą trzeba bardzo uważać, bo nie wiadomo, jakiego figla spłata.
Chciałabym jednak spojrzeć na to z troszeczkę innego punktu widzenia i podzielić się z Wami uwagą, że w rodzinie samochód nie musi być koniecznie domeną faceta. A jeżeli nie nie jest – to naprawdę nie powód do tragedii, gdy żona prowadzi samochód lepiej od męża, lub gdy mąż w ogóle nie prowadzi samochodu zdając się w tym całkowicie na żonę. Co więcej, nie wstydzi się tego, a - w gronie znajomych bardzo chętnie chwali umiejętności swojej drugiej połowy. Zdaję sobie sprawę, że to, oczym piszę należy do rzadkości, ale jednak – czego przykładem jesteśmy my, mój małżonek i ja – zdarza się.
Mój mąż – pochodzi z rodziny w której nie ma żdnych motoryzacyjnych tradycji. Żadne z moich teściów nie ma prawa jazdy, tym samym nigdy nie posiadali samochodu. Małżonek mój uczył się jeździć gdy byliśmy już małżeństwem, w latach 90-tych, gdy egzaminy na prawo jazdy były chyba trochę łatwiejsze, a już na pewno znacznie mniejsze było natężenie ruchu. Egzamin jakoś zdał, za drugim podejściem, a po egzaminie jeździł właściwie tylko wtedy, gdy ja siedziałam obok. Za kierownicę wsiadał bardzo niechętnie i widać było, że prowadzenie samochodu nie jest jego powólaniem. W mieście czuł się niepewnie, za miastem przerażały go mijajace nas samochody. Gdy zaszłam w ciążę, a potem gdy dzieci były małe, bał się ze mną jeździć w obawie o bezpieczeństwo moje i naszych dzieci. Później spróbował jeszcze kilka razy, ale po dłuższej przerwie szło mu jeszcze gorzej. W efekcie w ogóle zaprzestał prowadzenia samochodu, Tego, który mamy obecnie, od pięciu lat nie prowadził nigdy. Sam zauważył, że do kierowania samochodami po prostu nie ma predyspozycji.
Bardzo lubi natomiast jeździć ze mną, zawsze powtarzał, że jego ulubione miejsce w samochodzie to fotel pasażera obok mnie. Ostatnio nawet rzadziej, bo nasze prawie już dorosłe dzieci często starają się uprosić tatę, by zamienił się z którymś z nich. Nigdy też braku swoich umiejętności nie traktował w kategoriach kompleksu, nie przeszkadza mu np. to, że biurowi koledzy widzą nieraz, jak żona przywozi go rano do pracy, lub po pracy zabiera. Co najwyżej żal mu, że gdy jedziemy gdzieś razem w długą drogę nie zmienia się ze mną za kierownicą. Uspokajam, że nie ma takiej potrzeby, ja w trasie jestem wytrwała. Mąż jest natomiast wspaniałym towarzyszem podróży, gdy jedziemy nocą nigdy nie zasypia, czuwa nade mną.
No i wreszcie to, co jest dla mnie szczególnie miłe – mąż nigdy nie wstydził się powiedzieć głośno o tym, że bardzo wysoko ocenia moje umiejętności, uważa mnie za znakomitego i bardzo bezpiecznego kierowcę.
Ja – zwariowana na punkcie motoryzacji. Samochody i jeżdżenie nimi to moja pasja, no i oczywiście – potrzeba. Kiedy miałam 12, a może 13 lat, już całkiem dobrze dawałam sobie radę z samochodem. Pierwsze kroki stawiałam pod okiem taty, zabierał mnie za miasto i tam na nieuczęszczanych drogach dawał pierwsze nauki. Egzamin na prawo jazdy zdałam gładko, za pierwszym podejściem. Było to 23 lata temu, od tej pory nieprzerwanie posługuję się samochodem. Pierwszy własny samochód, a była to rosyjska Łada 2107, miałam już w okresie studiów. Kupiona z finansową pomocą rodziców i dziadków, znakomite na owe czasy auto, ale zarazem wymagające dobrej techniki jazdy, zwłaszcza na zakrętach. Obecnie mam dwa samochody, Toyotę Corollę, którą na co dzień się posługuję, oraz... Fiata 125, z roku 1972. I to jest właśnie jeden z przejawów, że na punkcie motoryzacji jestem zwariowana. Po prostu od czasu do czasu lubię się nim przejechać. Mam do tych aut ogromny sentyment, Fiatem 125 zdawałam egzamin.
Przejeżdżam rocznie wiele kilometrów, sama codzienna droga do pracy (po drodze podwiezienie nęża, o czym wyżej), to 50 km. Do tego dochodzą liczne delegacje, wycieczki z rodziną, a także dalekie podróże wakacyjne. Przejechałam samochodem prawie całą południową Europę, a w ubiegłym roku byliśmy nawet w Turcji. Od 5 lat podczas wakacyjnych wojaży ciągnę za samochodem przyczepę campingową, a tak po cichu dodam, że marzy mi się kamper. Ale przy ich cenach to raczej nieziszczalne marzenie. Zdarza mi się prowadzić różne pojazdy, oprócz moich korzystam nieraz ze służbowych, prowadziłam nieraz dostawcze. Czasem biorę udział w jazdach próbnych, organizowanych przez salony samochodowe.
A zatem... chyba jednak jestem doświadczonym kierowcą.
O tym, że w naszej rodzinie (oczywiście tylko w kwestii samochodu!) odwróciły się role miałam również okazję wypowiedzieć się publicznie
http://kobieta.wp.pl/kat,26249,page,2,t ... omosc.html Muszę zaznaczyć, że poza tym jesteśmy normalną rodziną, w której fakt, że mąż/ojciec nie umie prowadzić samochodu nie ma najmniejszego znaczenia dla jego pozycji w domu. Nigdy nie było to przedmiotem moich drwin cz docinków, a już absolutnie nie uważam, zeby był przez to mniej męski.
Podobnie jak nigdy stanowczo nie zabiegałam o to, by mój małżonek zaczął samodzielnie jeździć. Zdaję sobie sprawę, że okupiłby to ogromnym stresem, a to tylko narażałoby go na niebezpieczeństwo.
No i chciałabym napisać o jeszcze jednym wspaniałym mężczyźnie, który bardzo chwali moje umiejetności i nie ukrywam, że trochę jestem tym zaskoczona. Bardzo lubią jeździć ze mną moje dzieci (mam córkę i syna, oboje 17 lat, bliźniaki). Mój syn nieraz mówił mi już, że najfajniej jedzie mu się samochodem, gdy za kierownicą siedzi właśnie mama. Wydawało mi się, że chłopak w tym wieku będzie szukał raczej męskich autorytetów.