Cześć,
Nurtuje mnie bardzo pewna kwestia, którą rozważam przy każdym zakupie auta lub doradzaniu znajomym. Zdaje mi się, że są 4 historie używanego auta, którego można szukać:
1)
Perełka - wszystko sprawne, nic nie wymaga naprawy i auto ogólnie nie widziało się z mechanikiem na nic innego niż olej i klocki.
Na ogół tyczy się to:
a) aut stosunkowo nowych z przebiegiem poniżej 100-150tys. km,
b) bajkopisarzy, którzy jednak chcą sprzedać "laleczkę" o prawie zerowych kosztach utrzymania.
Jak dla mnie to jest takie kupienie auta w stanie "wsiadać i jechać", ale jeśli przebieg jest bliżej 120-180tys., to pewnie będziemy stałymi bywalcami u mechanika (lub tylko w hurtowni z częściami jak sami to ogarniamy) i nas spotka zaszczyt wymiany połowy samochodu.
2)
Auto wymagające niemałego wkładu na start - od kosztów trywialnych typu brak/zużyte opony, przez zorane sprzęgło, hamulce i połowę zawieszenia, po jakieś awarie układu kierowniczego czy dla odważnych skrzyni i silnika. Albo wymagana interwencja antykorozyjna (jak trzeba piaskować to będzie bliżej 10 niż 1 tys. PLN za taką zabawę).
Takie przypadki zdarzają się:
a) gdy ktoś dusi grosza i woli doorać hamulce, opony itp. zanim sprzeda auto,
b) w autach z przebiegiem już niemałym, 100-200tys. i więcej.
Jest to dla mnie opcja dość ciekawa, bo można nabyć po niskich kosztach samochód, zrobić co trzeba i mieć pewność że to wszystko jeszcze pojeździ. Z drugiej strony zmienisz pół auta czy nawet parę drobiazgów, zapłacisz sumarycznie więcej niż za sztukę z pkt. 1 ("perełka"), a zaraz się okaże że w sumie to będziesz zmieniał drugie pół auta, które było jeszcze jak w "perełce". Ja osobiście unikałbym tych drastycznych scenariuszy z silnikiem do zrobienia, wahałbym się też nad kupnem rudego chrupka, bo poniesione koszty konserwacji nieznacznie podnoszą wartość auta przy sprzedaży za ileś kolejnych lat.
3.
Auto z bogatą historią serwisową - samochód przeszedł już etap "perełki", a potem autka wymagającego wkładu. "Z fabryki został silnik i fotele" (tak, wyolbrzymiam)
![Szczęśliwy :D]()
Kupujemy auto, w którym już prawie wszystko było wymienione, przy dobrych wiatrach wiemy przy jakim przebiegu. Auto obarczone ryzykami poważnych awarii typu skrzynia, turbina (o ile jeszcze jest fabryczna), silnik.
Sytuacja tyczy się aut:
a) ze sporym przebiegiem, typu 200-300tys. km,
b) niechlujnie traktowanych, przez co szybciej nadawały się do napraw,
c) zwyczajnie awaryjnych...
Dla wielu osób jedyny rodzaj auta do zakupu - wziąć po niskiej cenie, pojeździć póki się to trzyma kupy i sprzedać kolejnemu takiemu specowi. Mnie się wydaje to z punktu widzenia eksploatacyjnych części i ceny zakupu dość atrakcyjne, ale widmo poważnych awarii straszy... No i na ogół auto starsze wygląda (wewnątrz i na zewnątrz) gorzej niż jego młodszy bliźniak.
4)
"Nowy" - samochód bardzo młody, z niedużym przebiegiem. Naprawy jakie go spotkały to co najwyżej klocki czy jakieś akcje serwisowe.
Sytuacja tyczy się:
a) aut bardzo młodych, z leasingu czy po osobie często zmieniającej auto "nowe" na kolejne z fabryki,
b) aut, które ktoś wziął z salonu i się ostatecznie nie spodobało na tyle, by je zachować,
c) aut sporadycznie użytkowanych na jazdę wokół komina czy po przysłowiowe bułki.
Jak kogoś stać to najbardziej bezpieczna opcja. Prawie nowy Fiat w cenie "perełki" Toyoty albo Audi gdzieś spomiędzy "wymagającego wkładu" a "bogatej historii serwisowej".
Dajcie znać co o tym wszystkim myślicie, jakie macie refleksje itp. Zdaje mi się, że mnóstwo osób duma nad takimi sprawami i szuka uniwersalnych odpowiedzi na pytania, a cóż... w przypadku każdego auta będzie inaczej
![Uśmiechnięty :)]()