hazard napisał(a):Są to ciężko zarobione pieniądze (żeby nie było, że jestem bogaczem).
Co za czasy, żeby wstydzić się tego, że się jest bogatym, albo że ma się bogatego ojca. Ja jakbym się dorobił, to przecież celem mojego życia byłoby oddać wszystko dzieciom i bym się cieszył jakby syn po mnie obejmował firmę... ale to już inna dyskusja.
Każdy samochód używany może być felerny. Tak naprawdę nigdy nie można być pewnym, czy auto będzie jeździło bez przeszkód przez kolejne lata. Pod tym względem najlepiej kupić auto nowe, bo nie używane, bez przeszłości i na pewno przez pierwsze 3 lata nawet nie piśnie (chyba że jakieś wady producenckie). Ale na nowym aucie najwięcej się traci i nic na to nie poradzimy. Ceny za nowe auta są ta horrendalnie wysokie, że rynek je weryfikuje.
Pytanie kluczowe jest takie. Kupujesz nowe auto, wydajesz mnóstwo kasy i jaki jest powód, że sprzedajesz je po 1-3 latach? Przecież nie sprzedasz go, bo Ci kolor nie pasuje. Takie auto może mieć jakąś wadę fabryczną, może być autem po kolizji, itd. Szczególnie, że opłaca się i to bardzo kupić rozbity egzemplarz, naprawić go byle jak i byle jakimi częściami i sprzedać jako "igła".
Jak się przed tym bronić? Moim zdaniem handlarza omijać szerokim łukiem, a jak już handlarz ma gdzieś obok komisu warsztat, gdzie stoją porozbierane samochody, to trzeba być samobójcą, żeby od niego kupować. Można na krajowym rynku poszukać ofert od właścicieli prywatnych. Problem polega na tym, że takie auto prywatne prezentuje się gorzej, bo:
-Polacy nie słyna z kupowania wersji topowych, ale raczej wybierają "golasy", ustrzelenie na rynku wtórnym auta z polskiego salonu w najbogatszej wersji to prawdziwy wyczyn,
-takie auto nieprzygotowane do sprzedaży na pierwszy rzut oka będzie się prezentowało gorzej, niż auto z komisu. Może być brudne, zachlapane, silnik nie myty, wnętrze z błotem, piachem, może nawet lekko wytarta kierownica i pedały. Tymczasem komisy takie drobnostki szybciutko naprawiają i wymieniają, przez co auto prezentuje się świetnie.
A tak w ogóle to jestem zdania, że wydać ostatnie pieniądze na samochód to głupota. Auto ma być takie, że lubię o nie dbać, ale jak mu się coś stanie, to mam podejść do tego na zasadzie: "trudno, kupię drugie", a nie "Boże, mój skarb się rozpadł!". Szczególnie, że samochód to skarbonka, a pieniądze inwestować należy w co innego.